.

Nie jesteś zalogowany na forum.

#1 2022-09-22 18:17:25

Marcus Hearnshaw
Administrator
Dołączył: 2022-09-18
Liczba postów: 73
WindowsOpera 90.0.4480.84

Marcus Hearnshaw

Marcus Hearnshaw
Milo Ventimiglia

BIOGRAFIA:

Nowy Orlean, 20.09.1987, godz. 07:26

– Jest pani pewna?
– Tak. Mogę prosić długopis?
– Może pani tego żałować. Zdaje sobie pani…
– Jestem pewna. Nie chcę tego dziecka. Zabierzcie je.

Na świecie pojawił się kilkanaście minut wcześniej. Był dzieckiem niechcianym. Pierwsze sześć lat swojego życia spędził w przytułku. Bez rodziny, bez wiedzy, czym jest miłość matki i troska ojca. Opiekunki w bidulu nie były w stanie dać gromadce kilkudziesięciu dzieciaków tego, czego te potrzebowały. Od najmłodszych lat uczył się rywalizacji. Musiał walczyć o uwagę opiekunek, o swoje zabawki, które regularnie były zabierane przez rówieśników, a co najważniejsze o uwagę tych wszystkich ludzi, którzy przez lata przewijali się przez bidul, szukając tego dziecka, które będzie „odpowiednie dla nich”. Wielokrotnie czuł się odrzucony i niechciany. Nie rozumiał, co robił nie tak.
Dlaczego po kilku spotkaniach rezygnowali i skupiali się na innych dzieciakach?
Dlaczego, gdy zaczynał się przyzwyczajać do tego, że wracali, oni odpuszczali, a wszystkie obietnice stawały się tylko przykrym wspomnieniem?
Dlaczego, kiedy pozwalał sobie na nadzieję, to dorośli mu ją odbierali?
Takich pytań w swoim dzieciństwie miał o wiele więcej, a na żadne nie znajdował odpowiedzi. Dorośli  też nie byli w stanie mu jej udzielić, zamiast tego rzucali pustymi obietnicami, że w końcu znajdzie swoją rodzinę. On zaś w pewnym momencie zaprzestał starań. Nie chciał się wykazywać, uciekał w cień i budował wokół siebie ogromny mur, przez który nikt nie mógł się przebić. Świadomie odstraszał od siebie potencjalnych rodziców, nie chcąc kolejny raz zmagać się z odrzuceniem. Doczekał chwili, w której był odrzucany jako dziecko odpowiednie do adopcji. Bójki, kradzieże, ucieczki, ataki fizyczne i werbalne wymierzone w opiekunów. To wszystko było jego tarczą, którą chronił się przed kolejnymi rozczarowaniami. Wtedy pojawili się oni – ludzie, którzy mieli doświadczenie w wychowaniu trudnych dzieci. Ci, którzy zwrócili na niego uwagę i dostrzegli coś, czego inni nie byli w stanie zauważyć.

Nowy Orlean, 10.08.1994, godz. 13:20
– To jest twój pokój. Podoba ci się?
– Może być. Kiedy mnie oddacie?

Pierwszy dzień w „domu” był dla niego ciężki. Do wszystkiego podchodził z dystansem. Nie czuł się przekonany, kiedy zapewniano go, że nie wróci do domu dziecka. Nie chciał zawierać przyjaźni ze zbuntowanym nastolatkiem, który miał być jego starszym „bratem” oraz „siostrą”, którą miała się stać zaledwie rok młodsza zamknięta w sobie dziewczynka. Siedzenie w pokoju pełnym zabawek nie stanowiło dla niego najmniejszego problemu. Na każdą próbę kontaktu, jakiej podejmowała się jego rodzina, reagował trzema słowami – chcę zostać sam. Pierwszy posiłek z rodziną zjadł przy jednym stole po tygodniu. Był to pierwszy raz, gdy odważył się wyjść z pokoju w celu innym niż udanie się do łazienki. Przełamał się za sprawą cierpliwości i ciepła, jakim obdarzyło go małżeństwo. Docenił to i z każdym kolejnym dniem nabierał odwagi, by mogli go poznać takim, jakim faktycznie był. Spokojnym dzieciakiem, który potrzebował bliskości, zrozumienia i akceptacji.

Nowy Orlean, 15.09.1994, godz. 9:42
– Ej, przybłędo! Gdzie kasa?

Wdzięczność. Tę odczuwał względem życia za to, że los obdarzył go dobrą kondycją fizyczną i szybkością, dzięki której mógł uciekać szkolnymi korytarzami przed swoimi oprawcami. Wieść, że był kolejnym dzieciakiem, którego adoptowali państwo Hearnshaw, rozniosła się w zawrotnym tempie. Starsze dzieciaki czuły się lepsze od niego. Miały wszystko. Pieniądze, prawdziwych rodziców i przyjaciół. Tworzyły zgrane grupki, które nie miały oporów przed pastwieniem się nad młodszymi, słabszymi… Nad przybłędami. To właśnie taka łatka przylgnęła do niego w dniu rozpoczęcia roku szkolnego i miała się go trzymać przez kolejne trzy lata nauki. Nie chciał sprawiać problemów ludziom, których zaczął nazywać rodzicami. Nie chciał martwić ich swoimi problemami. Oddawał swoje kieszonkowe, kanapki, a nawet walkmana, którego dostał na urodziny. W domu powiedział, że gdzieś go zgubił. Nie chciał kolejnego. Wiedział, że jeśli go dostanie, również będzie musiał go oddać. Podporządkował się oprawcom, pozwalał na to, by go bili w sposób, dzięki któremu ślady nie były widoczne gołym okiem. Mógł je zakrywać ubraniami, nie musząc nikomu mówić o tym, co działo się w szkolnych łazienkach. Gdy milczał, było dobrze. Gdyby się poskarżył, byłoby jeszcze gorzej. Zaciskał zęby, w dalszym ciągu był wzorowym uczniem i przykładnym nowym synem, który chętnie pomagał w domu. Kiedy nikt nie widział, był ofiarą. Jedną z wielu. Kumulującą w sobie całą złość i żal, która miała się z niego wylać po latach i całkowicie go zmienić.

Nowy Orlean, 24.06.2008, godz. 16:18
– Nigdy nie miałeś dziewczyny?
– Ja… Nie…
– Nauczę cię wszystkiego. Spodoba ci się.

Początkowo chodziło tylko o zajęcia dodatkowe. Jak na ironię z biologii. Spotykali się po godzinach, żeby podciągnął oceny. Hormony buzowały, Marcus zaczynał dostrzegać, że koleżanki w szkole stawały się atrakcyjne. Wyobraźnia szalała, a nauka spadała na drugi plan. Musiał chodzić na te zajęcia, chociaż nie chciał, ale szybko zauważył, że rówieśniczki, za którymi się uganiał, nie umywały się do niej. Swoją pierwszą fascynację płcią przeciwną przelał na nią. Była starsza. Miała 30 lat. Wprowadziła go w świat, o którym do tej pory nie miał pojęcia. Czternaście lat starsza, atrakcyjna kobieta, która nie powinna interesować się takim małolatem, zwróciła na niego uwagę. Nauczyła flirtu. Pomogła radzić sobie z podnieceniem. Pokazała, jak obchodzić się z kobietami, by były usatysfakcjonowane i czuły się przy nim spełnione. Był w tym wszystkim świeżakiem. Nie wiedział, że może być inaczej. To, czego doświadczył z nią przez kilka miesięcy, było czymś niesamowitym, ale skończyło się kolejnym rozczarowaniem. Zadurzony, uzależniony od tej bliskości, którą mógł z nią dzielić, omamiony czułymi słowami i zapewnieniami, tygodniami wspomniał ostatnie słowa, które powiedziała przed swoją przeprowadzką.

– To była przygoda. Chyba nie myślałeś, że z tego będzie? Jesteś słodki, ale musisz się w końcu skupić na kimś w swoim wieku.

I ten pełen politowania uśmiech.
Zrozumiał, że stał się jej zabawką.
Zapewne jedną z wielu.
Dotarło do niego, że został wykorzystany i chciał zemsty, nawet jeśli kosztem innych, niewinnych dziewczyn. Obiecał sobie, że nigdy więcej nie owiną go sobie wokół palca. Od tej chwili to on miał być tym złym. Miały tańczyć, jak im zagra. Na cel obierał sobie te słabsze i niewinne. Wyzwaniami były zaś te zadziorne. Lista nazwisk rosła, a on czerpał satysfakcję za każdym razem, kiedy widział rozczarowanie mieszające się ze złością, gdy zaczynały rozumieć, że tylko się nimi zabawił.

 
Nowy Orlean, 21.09.2005, godz. 18:00

– Wyglądasz jak on.
– Słucham? Kim jesteś?
– Nie wiesz? Nie powiedzieli, że próbowałam się z tobą skontaktować?

Siedząc na trybunie szkolnego boiska, na którym za dwa dni miał rozegrać jeden z najważniejszych meczów ze swoją drużyną, zawiesił wzrok na nieznajomej kobiecie. Była zaniedbana. Wychudzona, z zapadniętymi policzkami i bladą skórą. Przypominała mu jedną z tych kobiet, które widywał, gdy przejeżdżał przez okolicę, w której roiło się od ćpunów i bezdomnych. Z tą różnicą, że ona miała w sobie coś znajomego. Początkowo nie potrafił określić co, ale kiedy zrównał swoje spojrzenie z tym jej, zrozumiał, że chodziło o oczy. Miał jej oczy. Dokładnie ten sam kolor tęczówek i kształt. Zanim zdążyła powiedzieć, już wiedział, że stała przed nim matka. Ta, która oddała go zaraz po narodzinach. Ta, która skazała go na te wszystkie lata samotności. Kobieta, której nie znał, a którą nienawidził.
Krótka rozmowa była pełna tłumaczeń, które docierały do niego jakby z oddali. Listy. Przeprosiny. Tłumaczenia. Pożegnanie.
Kolejną godzinę siedział w ciszy. Do domu wracał okrężną drogą. Jakaś jego część, chciała spotkać ją jeszcze raz, by porozmawiać, zrozumieć, jakoś ją usprawiedliwić. W tym niechcianym spotkaniu dostrzegł szansę na to, by dowiedzieć się czegoś więcej o swoich korzeniach.
Zwykła ludzka ciekawość? Chyba tak określiłby to, co pokierowało jego kroki w stronę zamieszania na jednej z ulic. Dźwięki syren niosły się po okolicy, a światła wozu policyjnego i karetki rzucały niebiesko-czerwoną poświatę na okoliczne budynki. Przystanął w tłumie gapiów, obserwując podejmowane przez ratowników próby reanimacji. Nie widział nic więcej. Ktoś za jego plecami roztrzęsionym głosem mówił o skoku, a jego żołądek skurczył się boleśnie, gdy wraz z informacją o zgonie ratownik wstał i pozwolił mu dostrzec tę samą twarz. Te same oczy, z tą różnicą, że teraz puste. Zrozumiał, dlaczego chciała się pożegnać.


Nowy Orlean, 01.10.2005, godz. 20:47

– Chcieliśmy cię chronić.
– Kiedy przysłała pierwszy?
– Miesiąc po adopcji. Zrozum…
– Nie mieliście prawa.

Pojawił się na pogrzebie. Znalezienie informacji nie było łatwe, ale udało mu się ustalić datę, miejsce i godzinę. Od tygodnia dusił wszystko w sobie, by po powrocie do miasta pociągnąć rodziców za język. Emocje wzięły górę, gdy przyznali, że ukrywali przed nim wszelkie próby nawiązania kontaktu. Tłumaczyli się tym, że chcieli go chronić. Przyznali, że wielokrotnie pojawiała się w drzwiach ich domu, by nawiązać kontakt. Wyciągnęli ze strychu pudło pełne listów, które wysyłała mu od momentu, w którym został adoptowany.
Wyzwiska w stronę matki, szarpanina, dźwięk łamanej kości nosa, gdy uderzył ojca i krew, która spływała z jego knykci, kiedy po awanturze zamknął się w łazience, rozbijając lustro i zaciskając dłonie na krawędzi umywalki z ciężkim oddechem i łomoczącym w piersi sercem. Przez lata nie myślał o biologicznej matce, a gdy już ją poznał, chciał czegoś więcej. Chciał ją poznać, chociaż była na dnie. Chciał dowiedzieć się, kim był jego ojciec czy miał rodzeństwo, dziadków…
Zostało mu to odebrane, bo inni zadecydowali za niego, nie pytając o to, czego chciał. Po chwilę obecną o tamtym dniu przypominają mu drobne blizny na dłoniach. Te same, na które patrzy, kiedy odwiedza cmentarz i wspomina to jedno spotkanie.


Fairbanks, 07.05.2021, godz. 13:18

– Opowiedz o sobie. O swoim życiu.
– Co mam powiedzieć? Że jestem draniem? Zimnym sukinsynem bez sumienia? Trzydziestotrzyletnim facetem, który nie chce się ustatkować, wykorzystuje kobiety, korzysta z usług prostytutek, za dużo pije, przed trzema tygodniami pochował ostatnią bliską osobę i nie widzi perspektyw na przyszłość?
– Nie wierzysz, że może być lepiej?
– Nigdy nie było dobrze. I nigdy nie będzie. Nie wiem, czy mógłbym żyć normalnie.
– Skończyłeś studia, masz pracę. Prowadzisz swoją kancelarię prawniczą i biuro rachunkowe, świadczysz usługi dla największych firm, prawda?
– Tak, co to ma do rzeczy?
– Nie wydaje ci się, że to coś dobrego?
– Nie wiem.
– Udało ci się wiele osiągnąć w życiu zawodowym. Może pora popracować nad tym prywatnym?
– To się nie uda.
– Więc, czemu tu jesteś?
– Bo mam gorszy dzień? Bo mi odjebało? Bo zastanawiam się, czy to możliwe, by być człowiekiem pozbawionym uczuć i sumienia?
–  Może pytanie powinno brzmieć, czy chcesz być takim człowiekiem? Chcesz?
– Tak jest lepiej. Bezpieczniej.

Do gabinetu terapeuty udał się tylko raz pod wpływem impulsu, w chwili słabości, kiedy po spożyciu kolejnych butelek alkoholu uderzyła w niego myśl, że tym razem naprawdę został na tym świecie sam jak palec. Nie pojawił się na kolejnej sesji. Życie ukształtowało go w sposób, który pozostawia wiele do życzenia. Po tamtej pamiętnej awanturze jego relacje z adopcyjnymi rodzicami znacząco się ochłodziły. Szybko się wyprowadził, poszedł na studia, wynajął  z kumplami mieszkanie i pracował na własne utrzymanie, nie chcąc żadnej pomocy od osób, które mimo wszystko były gotowe pomóc mu w czasie studiów. Zawzięcie dążył do tego, by stać się kimś samowystarczalnym. Człowiekiem, który nie potrzebował u boku nikogo, w kim mógłby szukać oparcia w ciężkich chwilach. Z dala od rodzinnych stron żył według własnego planu i trzyma się go po dziś dzień.
Żadnych uczuć.
Żadnych słabości.
Żadnych sentymentów.



CIEKAWOSTKI:

– Jest piekielnie dobrym prawnikiem, który na sali sądowej twardo dąży do tego, by udowodnić, że wygrana sprawa należy do klienta.
– Beznadziejny z niego kumpel i przyjaciel. Poza pracą stroni od ludzi. Nie zawiera dłuższych znajomości, unika zażyłości. Czasami wyskoczy z kimś na piwo, ale przez większość wolnego czasu potrafi się cieszyć swoim własnym towarzystwem.
– Kobieciarz, do którego wśród licznych kochanek przylgnęła łatka sukinsyna. W jego życiu nie ma miejsca na uczucia i obietnice. Podrywa, zalicza i znika, a wśród jego zdobyczy nie brakuje młodych dziewczyn, którym obiecuje gruszki na wierzbie, wykorzystując ich naiwność.
– W spadku po rodzicach adopcyjnych otrzymał część domu. Jego przyrodnie rodzeństwo nie chciało swojej części, więc dopełnili formalności, by całość należała do niego, mimo że od śmierci państwa Hearnshaw pojawił się tam tylko raz. Czasami myśli o tym, by sprzedać dom, bo związał z nim wiele przykrych wspomnień, ale nadal coś blokuje go przed podjęciem tego kroku. 
– W czasach szkoły średniej wykorzystywał swoje rówieśniczki i młodsze dziewczyny. Zakładał się z kumplami i prowadził dzienniczek swoich „zdobyczy”, który wciąż leży na dnie jego szuflady.
– W dalszym ciągu podejmuje próby znalezienia biologicznego ojca, choć tak naprawdę nie wie, co zamierza zrobić, gdy już zdobędzie na niego namiary.
– Jest fanem szkockiej. Nie stroni od piwa. A jego największym uzależnieniem są papierosy. Dwa razy w życiu sięgnął po mocniejsze używki.
– Jeździ Porsche 911.
– Czas wolny spędza w domowej siłowni, na spacerach lub przed telewizorem zapoznając się z nowościami filmowymi i serialami, które pochłania jeden za drugim.
– Największą słabością darzy kuchnię włoską i azjatycką.
– Chociaż stroni od zawierania znajomości, to bardzo lubi rozerwać się na jakiejś imprezie. Jest stałym bywalcem różnych klubów.

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] ClaudeBot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum